Dlaczego „nic nie robienie” jest nawykiem samoopieki, o którym myślę, że wszyscy moglibyśmy zostać w tyle

Spisie treści

W społeczeństwie, które używa stresu, wyczerpania i napiętego harmonogramu jako waluty, to naturalne, że wielu z nas czuje się przytłoczonych, nieadekwatnych i całkowicie wyczerpanych. W dzisiejszym cyfrowym świecie miarą sukcesu są skromne aktualizacje statusu i kwadraty na Instagramie przedstawiające nasze wyselekcjonowane (i wyczerpująco przefiltrowane) „najlepsze” życie. Innymi słowy: umiejętność robienia tego wszystkiego i doskonalenia się w każdym aspekcie współczesnego życia - wszystko bez wypalania się. Media społecznościowe służą jako ciągłe przypomnienie rzeczy, które moglibyśmy robić i osiągać, kiedy zamiast tego po prostu przewijamy. E-maile z biura po godzinach pracy przypominają nam, że zawsze jest coś do zrobienia. Pod wieloma względami nadal bierzemy do domu karty zgłoszeń.

Dorastałem (i spędziłem większość dorosłości) myśląc, że zawsze muszę coś robić. Coś produktywnego, pożytecznego, coś, co zbliżyło mnie o krok do moich długoterminowych celów. Jako dziecko, jeśli kiedykolwiek utknąłem gdzieś i nie miałem nic do roboty, moja matka skarciłaby mnie, że nie przyniosłem książki. Od najmłodszych lat wpajała mi myśl, że nigdy nie powinieneś mówić, że się nudzisz - ponieważ każdy powinien tworzyć życie, które nie pozostawia miejsca na nudę. Przez całą szkołę podstawową i liceum mój plan zajęć był wypełniony dodatkowymi zajęciami równoległymi - fortepian, balet, siatkówka, łyżwiarstwo figurowe, chór, taniec - i jadłem wiele posiłków podczas dojazdów między zajęciami i wykonałem kilka zadań w ciągu kilku minut przed terminem. Moje wyniki w nauce nie ucierpiały, ale ta praktyka utwierdziła mnie w przekonaniu, że każda niewykorzystana minuta jest czymś, o co należy się martwić i wstydzić. Gdybym kiedykolwiek odstąpił od tego skoncentrowanego na laserze zobowiązania, ogarnęło mnie niewzruszone poczucie winy.

Na studiach mój uniwersytet Ivy League był krajobrazem hiperkonkurencyjnym, w którym osiągnięcia w szkole średniej nagle wydawały się dziecinną zabawą. Nieustanne pragnienie osiągnięcia i zademonstrowania doskonałości było siłą napędową ciała studenckiego. Jeśli chciałem utrzymać swoje oceny i mieć szansę na osiągnięcie doskonałości - a nawet prześlizgnięcie się - musiałem być produktywny w każdej chwili na jawie. Wszelkie negatywne uczucia, które mogły powstać z powodu niewystarczającego działania lub bycia wystarczającym, zostały spotęgowane. Czasem pochłaniało mnie poczucie winy, co dodatkowo utrudniało moje wysiłki i przyniosło skutek odwrotny do zamierzonego. Nauczyłem się, jak ćwiczyć bezprecedensowe ilości samokontroli i dyscypliny, ale to, czego powinienem był nauczyć się, to tego, jak przewartościować niebotyczne oczekiwania, które sobie postawiliśmy.

Jako osoba dorosła to się nie zmieniło. Oczekiwania społeczne i media społecznościowe przenikają każdy zakątek naszego życia. Zanim zapytamy się o pasje lub zainteresowania, zadajemy sobie nawzajem pytanie „Czym się zajmujesz?” Instagram, który obfituje w osobiste i zawodowe triumfy, dodatkowo powiększa naszą niepewność związaną z tym, że nie robimy lub nie wystarczy. To tak, jakbyśmy wszyscy byli zaprogramowani, aby zaakceptować tę doktrynę, w której staranie się jak najlepiej to absolutne minimum. Istnieje namacalny, zbiorowy strach przed staniem w bezruchu, podczas gdy wszyscy inni bzyczą - przed pozostawieniem w kurzu, podczas gdy nasi rówieśnicy przyspieszają w kierunku wymarzonego życia, które stworzyliśmy na naszych tablicach Pinterest.

Dopiero niedawno zacząłem odrzucać myśl, że każda sekunda to okazja do złapania życia za rogi. Wraz z wiekiem - ale szczególnie w ciągu ostatniego roku - zacząłem się uczyć, że pusty czas jest równie ważny dla mojego sukcesu i dobrego samopoczucia. Potrzeba było pracy, która wypaliła mnie, aby w końcu zdać sobie sprawę, że nie jestem najlepszy w sobie - i nie mogę prowadzić swojego najlepszego życia - kiedy nie dbam o siebie.

Równowaga to dla mnie całkiem nowa koncepcja. Nadal bawię się skalami, ustalając, jaki współczynnik najlepiej służy mojej potrzebie jazdy do przodu, ale także czasami robię pit stop. Chociaż nasze społeczeństwo ponad wszystko ceni ciężką pracę i sukces, możemy nauczyć się od innych kultur, że robienie sobie przerwy jest piękne. Nic dziwnego, że Włosi już to załatwili. Nazwany la dolce far niente, co oznacza „słodycz nie robienia niczego”, ten włoski styl życia zachęca do cieszenia się życiem wolnym od rutyny i list rzeczy do zrobienia. Żyj chwilą bez stresu i presji, zanurz się w bezczynności, urzeczywistnij przyjemność nicości.

Ponieważ Amerykanie wychowali się na purytańskiej etyce pracy, uczymy się patrzeć z góry na tę ideę spędzania wolnego czasu - nawet jeśli może się ona okazać integralną częścią szczęścia i satysfakcji. Oparcie się pokusie, by zawsze to robić, nie przychodzi łatwo, ale zatrzymanie się dla dobrego zdrowia może być właśnie tym, co zalecił lekarz. Mówię, daj sobie pozwolenie na nic nie robienie - i ciesz się tym. Znajdowanie czasu dla siebie nie musi być luksusem. Spójrz na to przez pryzmat optymalizacji zarządzania czasem. Kiedy nie zmuszam się do produktywności w każdej zbłąkanej sekundzie dnia, jestem bardziej produktywny w czasie, który poświęcam na pracę. Uwolniony od poczucia winy i lęków, które nękały mój regeneracyjny przestój, mogę w pełni i entuzjastycznie skupić się na wykonywanej pracy, gdy już do niej dojdę.

Sztuka nie robienia niczego nie musi być mądrością, którą cieszy się niewielu oświeconych. Jest to praktyka praktykowana przez wiele osób na całym świecie. Niestety, osoby wychowane w Ameryce mogą mieć wstrząsającą reakcję na pomysł celowego robienia mniej. Musimy zdać sobie sprawę i zaakceptować, że rzeczy nie muszą mieć konkretnego zastosowania, aby dodać wartość do naszego życia. Patrzenie na teraźniejszość, a nie zawsze w przyszłość, może w rzeczywistości odblokować nasz potencjał produkcyjny na nowe i ekscytujące sposoby.

Oto 20 wskazówek dotyczących szczęścia, które terapeuci chcą, abyś wiedział.

Interesujące artykuły...