My Love Story: Charlotte Tilbury Matte Revolution Lipstick

Spisie treści

Nie wiadomo, czy redaktorzy ds. Urody są lojalni wobec marki. W rzeczywistości bardzo niewielu potrafi wymienić więcej niż jeden produkt, z którym byli w monoginicznym związku przez ponad kilka miesięcy. Nie chodzi o to, że jesteśmy kapryśni z natury. Chodzi tylko o to, że zanim dotrzemy do dna naszego obowiązkowego słoika kremu na noc, pojawi się nowy, w którym z pewnością się zakochamy, czekając na nas. (Życie jest ciężkie, wiemy.) Mówimy ci to wszystko tylko po to, aby podkreślić znaczenie produktów, które trafiają do naszej regularnej rotacji - tych, których nie zastępuje najnowsze i najlepsze, nasz jedyny prawdziwy ( piękno) kocha. Oto historie miłosne naszych produktów. Cieszyć się!

Poproś kobietę, aby podzieliła się swoimi ulubionymi szminkami, a na jej twarzy pojawi się rozmarzony wyraz, jak u kogoś, kto nagle przypomina utracone, dawne miłości. Być może nie ma produktu tak naładowanego emocjonalnie lub zdolnego do przemiany twarzy. Dla mnie szminka zawsze była moją pierwszą miłością do produktu - tą, na którą rozpaczliwie zakochałam się przy pierwszym machnięciu i tą, która naprawdę mnie podekscytowała noszeniem makijażu (staram się przejrzeć niefortunną fazę niebieskiego eyelinera podczas mojej wczesnej formacji - nastolatki - okulary też niewiele pomogły). Krążyłem po przejściach mojego lokalnego Rite Aid, godzinami wpatrując się w małe kule, rozważając za i przeciw, trzymając je przy twarzy, próbując sprawdzić, czy zadziałają z moją cerą. W tamtym czasie wolałem czerwone. Podobnie jak Dita Von Teese, znalazłam siłę w nakładaniu surowego, uderzającego odcienia - był to odpowiednik makijażu z zakładaniem obcisłej sukienki halkowej. "Spójrz na mnie!" zdawało się mówić. „Jestem pewny siebie i silny, i ktoś, kogo chcesz poznać”.

Nazwij to dojrzałością lub doświadczeniem, albo o jedno za dużo godnych skrzywienia zdjęć, na których czerwona szminka, którą nosiłem z dumą, po prostu przetłumaczona została jako jaskrawa, ale obecnie moje preferencje dotyczące szminki są daleko na drugim końcu spektrum. Skłaniam się ku delikatnym różowym nagom, głębokim jagodom lub bardzo sporadycznym głębokiemu winu - nigdy prawdziwej czerwieni, ani nawet niczego, co przypomina czerwone. Odcienie na terytorium „ceglastej czerwieni” po prostu nie są mną, chociaż nie mam tego przeciwko tym, którzy je lubią. Smak szminki, podobnie jak smak mężczyzny, jest różny i żaden nie jest lepszy od innego (chociaż Benedict Cumberbatch jest o wiele bardziej pociągający niż Channing Tatum, nie sądzisz?). Dlatego właśnie moja historia miłosna z Pomadka Charlotte Tilbury’s Matte Revolution Lipstick (34 USD) w Dziewczyna Bonda jest tak nieoczekiwane. Odcień jest trudny do opisania. Kiedy po raz pierwszy przekręciłem kulę, pomyślałem, że to kolejny odcień Bordeaux do dodania do mojej stale rosnącej kolekcji; coś błyszczącego do przytulenia obok mojego cennego Marca Jacobsa Le Marc Lip Crème (32 dolary) w Blow; coś dla kaprysu, ale nie skarb; coś do zapomnienia. Jedynym powodem, dla którego dałam mu szansę, była marka - Charlotte, bogini makijażu, którą jest, robi jedne z najlepszych szminek na świecie, zarówno pod względem formuły, jak i doboru kolorów.

Kiedy pierwszy raz użyłam szminki, nie byłam nawet świadoma cienia. Kiedy zakładasz coś na temat czegoś lub kogoś, trudno jest otworzyć oczy na rzeczywistość - zwłaszcza gdy różni się ona od początkowego wrażenia. Myślałem, że nakładam głęboki odcień wina, więc kiedy spojrzałem w lustro, zobaczyłem głęboki odcień wina. Dopiero później tego dnia - i tak, przyznaję, później kilka komplementów od współpracowników - rzuciłem sobie kolejne spojrzenie. Cień na moich ustach, ku mojemu lekkiemu przerażeniu, miał wyraźnie brązowy odcień. I nawet nie w stylu Kylie Jenner - nie, to nie była brązowa nagość, raczej brązowa czerwień. Kolor moich dorosłych koszmarów. A jednak coś w odcieniu zdawało się osiedlać prosto na mojej twarzy, jak niezapowiedziany gość, który siedzi w domu - i wygląda, jakby był tam od lat. Brązowo-czerwony odcień nie zmył mnie ani nie sprawił, że wyglądałem jak wielbiciel J.Lo z lat 90 .; „Krzykliwy” to ostatnie słowo, które przyszło mi do głowy. Odcień szminki miał miękkie, ledwo dostrzegalne fioletowe odcienie, dzięki czemu był idealnym uzupełnieniem mojej żółtej cery. Cień nie krzyczał: „Spójrz na mnie!” ale raczej wydawało się, że wydobywa głębię koloru w moim naturalnym kolorze ust. Samo wykończenie zasługuje na własny list miłosny, ale postaram się, aby był zwięzły. W przeciwieństwie do innych matowych pomadek nakłada się gładko jak jedwab i pozostawia miękkie, aksamitne wykończenie. Nigdy nie wysycha ani nie łuszczy się, czujesz się trochę tak, jakbyś otulił usta cienkim kaszmirowym szalem; taki, który możesz zastosować bez lustra - tak, naprawdę - gdy wybiegasz za drzwi.

Potem moja nowo odkryta miłość i ja byliśmy nierozłączni. Nosiłem go w ciągu dnia, pośpiesznie zakładałem go przed spotkaniami i wrzucałem do torby na wieczorne wyjścia (często wiedząc, że pełne zastrzyki tequili będą później potrzebne). Nigdy nie przesłaniał reszty mojego makijażu ani nie przyciągał nadmiernej uwagi, jak jego fioletowe odpowiedniki. Raczej pozostawał niezawodny, uzupełniając każdy makijaż (lub jego brak), z którym był połączony, co tylko sprawiło, że pokochałem go bardziej.

Więc teraz stoję dumnie przy moim Dziewczyna Bonda, odrzucając na bok moje dawne fobie czerwono-brązowej szminki. Natknąłem się na najbardziej nieoczekiwaną miłość i nic - nawet najbardziej kusząca nago brzoskwiniowa czy jedwabista, uwodzicielska jagoda - nie rozerwie nas na strzępy.

Interesujące artykuły...